Styl życia

[:pl]Moje historie kulinarne jako przykład samosprawczości. [:]

[:pl]Moje historie kulinarne miały miejsce w różnych miastach Europy począwszy od Paryża, poprzez Kraków, Warszawę i Bonifacio na Korsyce kończąc.
Byłam na przemian kucharką, barmanką i pomocą kuchenną. Jednakże nie były to zajęcie rezultatem mojej pasji a jedynie chęci zarobienia pieniędzy na życie. Typowe studenckie zajęcie, które nieraz pomagały mi utrzymać się na tzw powierzchni.

Skłamałam bym jeśli bym nie napisał, że był moment w którym chciałam zrobić karierę w kuchni. Żyjemy w takich czasach w którym całe to kucharzenie jest modne. I ja padłam tego „ofiarą”. Chęci pracy z materią a nie wirtualnie.

W Krakowie byłam barmanką rok czy dwa lata. Bardzo dobry na tamte czasy i moje wymagania job. Jednakże przez to, że nie zostawałam do rana i nie piłam z pozostałymi, zostałam pewnego dnia zwolniona. Rozumiem. Nie zintegrowała się z pijacką grupą to wylot. Dokładnie pamiętam ten dzień w którym mnie zwolniono. Był to ciepły i słoneczny dzień. Wychodząc z łuzami w oczach z knajpy zastanawiałam się co zrobić bo byłam w tzw d…ie nie miałam kasy na życie.
Ale nie ma tego złego co by nie wyszło na dobre. Wyjechałam do Francji pracować na budowie.

Po skończeniu studiów licencjackich w Krakowie postanowiłam zamieszkać w Warszawie i tam zrobić dyplom magisterski. Podczas tych studiów pracowałam już bardziej w agencjach reklamowych aniżeli w barach. Jednakże po skończeniu i studiów i pracy w agencjach reklamowych na nowo szukałam pracy w kuchni i tak zaangażowałam się do pracy u Kręglickich by polepszyć ich prezentacje kateringu. Praca wieloetapowa, ale zakończona sukcesem.

Później kilka dniowe doświadczenia w restauracjach ą i ę w Warszawie. Bez większego szału. Wyjechałam na Korsykę i tam chodząc od knajpy do knajpy znalazłam całkiem dobrze płatną prace jako ktoś odpowiedzialnego za przygotowywanie przekąsek do wina. Praca prosta i przyjemna; krojenie szynki, foie gras, itp

Po tym doświadczeniu już więcej nie wchodzę do restauracyjnych kuchni z chęcią zarobienia i zrobienia w tej branży kariery. Jednakże tak się złożyło, że od jakiego czasu przyjaźnie się z Lisą, która jest właścicielką małej i wyśmienitej restauracji w Saint Victor.
Od kilku miesięcy zmaga się ona ze znalezieniem kelnerki. We Francji ludziom się nie opłaca pracować bo mogą tą samą kwotę 1200 euro otrzymać z zasiłku.
I tak nikt się nie garnie do pracy.

W Dzień Świętego Walentego poprosiła mnie i dwie inne osoby o pomoc. Zgodziłam się bez wahania jej pomóc. Choć uprzedziłam ją jeśli zobaczysz, że robię gównianą robotę to mi to powiedz. Bo też nie chcę, by to miało jakiś wpływ na naszą przyjacielską relacje. Odpowiedziała; Znam Cię. Poradzisz sobie. I co ? Tak! Poradziłam sobie. Do tego stopnia, że byłam jedyną kelnerką, która odsłużyła 60 osób bo pozostałe bały się klientów czy też nie wiedziały co robić. I tak obracając pewne rzeczy w żart nie było osoby, która wyszła z restauracji rozczarowana.

Wniosek z tego taki, że przez moje różne doświadczenia a przede wszystkim bez państwa, rodziny która mnie asystowała poradzę sobie. Problem we Francji jest taki, że ludziom tutaj odebrano samosprawczość . W wszystkim są niemalże wyręczeni… Ze wszystkiego się ich tłumaczy bo nie mają tego albo siam tego…I tak tworzy się kalekie społeczeństwo nie potrafiące wziąć odpowiedzialności za swoje życie. Państwo pełniące funkcje matczyne od poczęcia po śmierć.

Prowadzi to do takich sytuacji w których 30 paroletnia kobieta nie potrafi wyjść z  inicjatywą i podać ludziom posiłku. Można by było powiedzieć tak; nie ma doświadczenia, ale nie zaczynając pracować nigdy go nie zdobędzie. Bo bez względu jaką będziesz wykonywać prace rozum i inicjatywa jest zawsze mile widziana.

W życiu możesz przyjąć postawę czekania albo zakasanie rękaw do roboty.
Zawsze wybieram tą drugą opcję. Francuzi „czekają na Godota”. Trochę jak w sztuce Samuela Becketta.

Jedyną rzecz, którą zdarza mi się robić poza jedzeniem w restauracji to fotografowanie dań. To bardzo przyjemne zajęcie połączone z degustacją pysznej kuchni i wypicia wina.
Bo jak już kiedyś gdzieś napisałam żyję by jeść! Bo dla mnie dobrze jeść znaczy szacunek dla samego siebie i jest ono równie ważne co być dobrze ubranym i nie popaść w szczurzy pęd w którym nie masz ani czasu by zrobić sobie jedzenie ani by zadbać o siebie.[:]


Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

MOJA HISTORIA Z CHÂTEAU DU PAYRE, CZYLI JAK WYEMIGROWAĆ I ZAMIESZKAĆ W ZAMKU

Historia z Château du Payre to przypadek i ogromne szczęście któremu jednemu jak i drugiemu bardzo pomogłam.